Recenzja książki: 451° Fahrenheita
- AngeIV
- 14 kwi 2017
- 4 minut(y) czytania

451 stopni Fahrenheita to temperatura, w której papier zaczyna się tlić i płonie...
Cóż za idealny tytuł dla książki opowiadającej losy strażaka, dumnie noszącego symbol żółtej salamandry i numeru 451 na swoim mundurze. Człowieka posiadającego jedną z najodpowiedzialniejszych i najważniejszych dla społeczeństwa prac. Otóż jak każdy strażak – wywołuje pożary.
„Czy to prawda, że dawno temu strażacy gasili pożary, zamiast je rozniecać?”
Guy Montag (bo tak nazywa się nasz bohater) pewnego dnia wracając późną nocą do domu spotyka swoją nową sąsiadkę. Niespełna 17letnią Klarysę. Dziewczynę, która spaceruje, dla samego spacerowania. Patrzy w niebo na gwiazdy, lubi deszcz, oraz spełnia wszelkie wymogi, by przez społeczeństwo futurystycznej przyszłości być nazwana dziwną.
Początkowo spodziewałem się tu banału – Guy zacznie inaczej patrzeć na swoją żonę, notorycznie próbującą popełnić samobójstwo i żyjącą wyłącznie interaktywną telewizją, zacznie kwestionować swoją pracę – a to wszystko w imię miłości. Na szczęście nie. Postać Klarysy miała tylko uświadomić Montagowi to, co już sam wiedział wcześniej. Że on też jest inny. Że lubi spacery powrotne do domu. Lubi myśleć. Oraz skrywa od dawna tajemnicę, która gdyby się wydała, mogłaby kosztować go życie.

Pierwsze skrzypce w tej opowieści jednak gra społeczeństwo. Gdy dziwne zachowanie Montaga przykuwa uwagę szefa jego posterunku – Sierżanta Beatty. Ten przedstawia nam ciąg zdarzeń doprowadzający do stanu, gdzie straż jest wzywana wszędzie tam, gdzie znajdą się książki zakazane – a lista owych książek obejmuje cóż… w zasadzie całą literaturę.
O dziwo nie doszło do tego w wyniku dekretu dyktatora ani wielkiego przewrotu. Stopniowo społeczeństwo stawało się coraz głupsze, leniwsze i podległe technologii. Z czasem wszystkie powieści, historie, książki, filmy zostały zmienione na nowe formy – streszczeń. Skracano wszystko do najprostszej i najszybszej do przyswojenia formy. Do stopnia absurdu, gdzie całe dzieło Szekspira zostawało skrócone do 5minutowego sitkomu. Bo po co myśleć? Myślenie sprawia nam ból i sprawia że nie możemy się cieszyć życiem. W przyszłości nie opłakuje się zmarłych – zapomina się ich a zwłoki zostają skremowane. Nie można odebrać ich prochów, gdyż jest to niezgodne z szybkim stylem życia. Dzieci spędzają większość czasu w sześciodniowej szkole, a pozostały dzień zwykle spędzają przed ścianą telewizyjną. Rodzina została zastąpiona „rodzinką” – formą interaktywnej rozrywki, gdzie widz staje się częścią programu. Nie należy myśleć o niczym nieprzyjemnym. Życie amerykańskim snem stało się faktem a wojny, bieda, ubóstwo nie stanowią zagadnień typowego obywatela.

Ludzie odmienni zawsze są piętnowani – w szczególności inteligentni. Doświadczają tego „kujoni” w szkole, doświadczamy tego w pracy, oraz życiu codziennym. W społeczeństwie rozwijającym się kolejne dwieście lat w tym kierunku stało się tak nagminne, że każda oznaka odmienności jest piętnowana społecznie. Ludzie bardzo chętnie donoszą i złorzeczą tym, którzy są od nich inni. Czy to dziwne? Ludzie inteligentni mogą mieć pomysły, chcieć innym otworzyć oczy – zburzyć codzienny spokój ducha.
Spalic ich. Spalić ich i ich głupie pomysły. Ich książki i narzędzie zamętu. Spalić na popiół. Otóż w tym świecie to samo społeczeństwo doprowadziło do powstania jednostek 451 – nowej straży pożarnej pilnującej ich status quo. Stworzenie regulacji i praw określających działanie takich jednostek było wtórnym efektem zmian społecznych, a nie prób manipulacji społeczeństwem.
Słowo intelektualista stało się obelgą a szkoły zaczęły edukować niemalże wyłącznie w kierunku sportów. Książka stała się wizerunkiem nabitej broni w rękach takich dziwadeł.
Czy jesteśmy skazani na taką przyszłość? Czy wizje przyszłości George’a Orwella i Raya Bradbury’ego się spełniają? Żyjemy w świecie, gdzie oglądamy telewizję, a telewizja ogląda nas. Wielki brat nigdy nie śpi i facebook, google, dostawcy internetu i operatorzy sieci komórkowych wiedza o nas więcej, niż my sami. I niczego nie zapominają. „Wojna to pokój. Wolność to niewola. Ignorancja to siła”.
Mam nadzieję, że nie. 451 stopni Fahrenheita to lektura dla każdego, kto ceni swoją indywidualność i intelekt.
Na koniec mój ulubiony fragmenty książki:
Mildred już to uprzedziła łamiącym się głosem:
— Proszę was, raz na rok każdemu strażakowi wolno przynieść do domu książkę z dawnych czasów, by pokazać swej rodzinie, jak to wszystko było głupie, jak takie rzeczy potrafią nas zdenerwować, doprowadzić do szału. Guy chciał nam zrobić niespodziankę i przeczytać jeden kawałek, by pokazać, jak wszystko było kiedyś pomieszane, tak żeby nikt z nas nie zawracał sobie głowy tym starym próchnem. Prawda, kochanie?
Gniótł książkę w pięściach.
— Powiedz: „tak”.
Jego usta poruszyły się tak jak Fabera.
— Tak.
Mildred ze śmiechem porwała książkę.
— Proszę! Przeczytaj to. Nie, co innego. Tu jest naprawdę coś zabawnego, to, co dziś już czytałeś na głos. Moje drogie, nie zrozumiecie ani słowa. Jakieś stękanie — um, hm, brum. Dalej, Guy, przeczytaj tę stronę, kochanie.
Popatrzył na otwartą stronicę.
W jego uchu jak by mucha delikatnie poruszyła skrzydełkami.
— Czytaj.
— Jaki to ma tytuł, kochanie?
— „Wybrzeże Dover” — powiedział głucho Montag.
— A teraz przeczytaj to ładnym czystym głosem i powoli.
Pokój ział żarem, Montag cały był w ogniu, cały był chłodem; siedzieli pośrodku rozległej pustyni, na której nie było nic, tylko trzy krzesła, a on stał chwiejąc się, czekając, aż pani Phelps przestanie przygładzać rąbek sukni, a pani Bowles odejmie palce od swych włosów. Potem zaczął czytać powolnym, utykającym głosem, który wzmacniał się, gdy postępował od linijki do linijki. Jego głos przechodził przez pustynię, w białą przestrzeń wokół trzech siedzących kobiet, w wielką gorącą pustkę.
Morze wiary
Też otaczało ongiś ziemi brzegi
Niby lśniącego pasa długie zwoje.
Dzisiaj tylko słyszę
Jego melancholijny, ciągły szum, milknący
Do wtóru westchnień
Nocnego wiatru, który mąci ciszę
Posępnych równin i nagich skał świata.
Krzesła trzeszczały pod trzema kobietami. Montag czytał dalej:
Miłości! Bądźmy wierni
Sobie nawzajem! Bo ten świat przed nami,
Co nasze oczy świetnym blaskiem mami,
Tak różnorodny, tak piękny, tak nowy,
Jest bez radości, pewności, pokoju,
Miłości, światła, bez ulgi od bólu;
Błądzimy po nim jak po mrocznym polu,
Które rozbrzmiewa boju i ucieczki wrzawą,
Gdy dwie nieznane armie nocą walczą krwawo.
Pani Phelps płakała.
Pozostałe wśród pustyni patrzyły, jak płacze coraz głośniej, a jej twarz traci w skurczach wszelki kształt. Siedziały nie zbliżając się do niej, zdumione jej wybuchem. Łkała niepohamowanie. Sam Montag był ogłuszony i wstrząśnięty.
— Ćśś, ćś... — uspokajała Mildred. — Już wszystko w porządku, Klaro, uspokój się, Klaro! Klaro, co ci jest?!
— Ja... ja... — łkała pani Phelps — nie wiem, nie wiem, po prostu nie wiem, och, och...
Pani Bowles wstała i złowrogo popatrzyła na Montaga. — Wiedziałam, że tak będzie, oto co chciałam udowodnić! Wiedziałam, że tak się stanie! Zawsze mówiłam: poezja i łzy, poezja i samobójstwo, i płacz, i okropne samopoczucie, cała ta tkliwość! Teraz mam oczywisty dowód. Brzydki pan jest, panie Montag, brzydki!
Faber powiedział: — A teraz...
Montag poczuł, że się obraca, idzie do otworu w ścianie i wrzuca książkę przez mosiężne drzwiczki do pełzających płomieni.
10/10

Comments